czwartek, 4 lipca 2013

Rio to tylko początek....

Witam! Ja jestem Rafał,  chciałbym dzielić się trochę moimi przeżyciami z tej szalonej podróży do Brazylii. Więc zaczynam :) W Rio de Janeiro wylądowaliśmy wieczorem 1 lipca (już na samym początku ciężko było mi się przestawić - po godzinie 18 było już całkowicie ciemno; na niebie raz po raz pojawiały się błyskawice). Przed wyjazdem na drugi koniec świata sporo czytałem - m.in. o tym jak łatwo można stracić bagaż albo zostać oszukanym przez brazylijskiego taksówkarza. Dlatego po wylądowaniu czułem się jak w jakimś strasznym miejscu, wszyscy ludzie wydawali mi się potencjalnymi przestępcami - a wchodząc do taksówki bałem się, czy nasz kierowca nie będzie nas woził dookoła miasta i nie zażąda. potem ogromnej sumy pieniędzy za podróż. Był to dla mnie koszmar, bo na codzień w Polsce czuję się raczej bezpiecznie i nie zakładam, że ludzie chcą mnie oszukać. Na szczęście taksówkarz chciał rozsądnej zapłaty, przy okazji opowiadał o głównych atrakcjach Rio, a także o zamieszkach które wybuchają teraz w Brazylii. Dobrze było posłuchać, co o tym myślą rdzenni cariocas (mieszkańcy Rio de Janeiro), by nie musieć opierać się tylko na tym, co dociera do europejskich mediów. Tak przy okazji : wielkie miasto, które oświetlają wielkie błyskawice, widziane z okna pędzącej taksówki, która z łatwością "płynie" po zalanych ulicach - bezcenny.
Nie taki Brazylijczyk straszny jak go malują - na dworcu autobusowym w Rio nasza trójka spotkała przesympatycznego Felippe, który nie tylko bez problemów zrealizował nasze internetowe  rezerwacje na przejazd Rio de Janeiro -  Vitória, ale też z poświęceniem pomagał przy załadunku naszych tobołków do odpowiedniego autokaru. Jak widać na zdjęciu, nie był tym pomaganiem zmęczony, w przeciwieństwie do nas po trzech dniach podróży.... Złoty człowiek - uśmiechnięty, pomocny, otwarty, nie zraża się błędami, jakie popełniamy, mówiąc po portugalsku jako estrangeiros (tak nazywają obcokrajowców)... Prawdziwy mieszkaniec Ameryki Południowej (przynajmniej na razie na takich napotykamy). Mamy nadzieję spotkać się z nim w drodze powrotnej.
Nasza Milena z "uśmiechniętym Felippe"

 Podróż do Vitórii : cała noc spędzona w autokarze ze skórzanymi siedzeniami (w Polsce takich nie ma - nie wysilam się opisywać jak się w nich wygodnie śpi). Jeśli ktoś wyobrażał sobie jakiś ciasny busik jako środek transportu w Brazylii to.... nadal ma rację - jak się okazało takie "luksusy" nie są standardem, ale i tak było bardzo miło, będąc kolejną noc w podróży, podróżować w takich warunkach. Byłem miło zaskoczony.
Aby dojechać do Aguia Branca musieliśmy jeszcze z Vitórii przesiąść się w inny autokar do Colatiny. Na dworcu w Vitórii pierwszy raz cieszyłem się, że nie rozumiem po portugalsku - podszedł do mnie jakiś miejscowy człowiek (mieszkańców stanu Espirito Santo nazywa się capixaba - nie pytajcie czemu, jeszcze tego nie ogarniamy :D). Ów człowiek wyglądał podejrzanie (albo jestem już przewrażliwiony....). Nie musiałem udawać, że nic  nie rozumiem, aby go zbyć - po prostu nie rozumiałem. Nie wiem czy to, że podszedł, było związane z moim czytaniem Ewangelii z dnia... Może dzielić się Słowem można nie tylko znając język?
Cała nasza dłuuuuga podróż została wynagrodzona już zanim zostaliśmy odebrani z dworca w Colatinie przez Senhora Luisa i dotarliśmy do Aguii - widoki były zapierające dech w piersiach : wijąca się serpentyną droga wśród wysokich, porośniętych tropikalną "zieleniną" skalistych gór - parafrazując troszkę Dantego : wkroczyłem w kolejny krąg NIEBA.

                                                                                                                            Rafał :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz